Budzę się rano…
Budzę się rano, otwieram oczy i staję przed decyzją, czy będę żył sam w poczuciu oddzielenia, zmagając się, by jak najlepiej sprostać czekającym mnie zadaniom, wyzwaniom. Tyle nierozwiązanych jeszcze kwestii, tyle powracających niechęci, lęków, tyle zaszłości i tyle niepewności dnia jutrzejszego. Leżę i obserwuję przesuwające się pasmo myśli przetrwania, pasmo osądów, które niczym mgła chce wszystko sobą oblepić, przesłonić.
Ta mgła chce mnie wciągnąć w siebie, woła mnie lękiem, który jest strukturą leżącą u podstaw jej mglistości. Obserwuję dalej, oddycham i czuję, jak kroczę po cienkiej linii decyzji, czy wejść w tą mgłę i zacząć sprzątać samemu te wszystkie śmieci, jakie w niej zalegają, bo jeśli ja tego nie zrobię, to kto? Ale mogę też nadal obserwować i oddychać i oddawać, poddawać, dziękować, i zanurzać się w bezbronności i poddać ufającej bezradności Bożego Dziecka: nie wiem i nie rozumiem, ale Ty Ojcze Wiesz, Ty mną Żyjesz i Tobie się poddaję, niczego nie udaję, niczego nie ukrywam, niczego nie muszę osiągać, niczego nie muszę udowadniać, NIC NIE MUSZĘ CZYNIĆ.
Tak, faktycznie na tę konkretną chwilę: moje małe ja ciągle chce być moje i ciągle wabi mnie przekonaniem, że bez niego to już w ogóle sobie nie poradzę, bo cóż będzie, jeśli zatracę siebie. I zaczyna wzbierać we mnie współczucie, ogromne współczucie i zrozumienie tego małego, zagubionego dzieciaka, wszystkich małych pogubionych dzieci, które w tym samym momencie stają gdzieś w tylu miejscach przed tą samą decyzją: walczyć o przetrwanie, czy Żyć. I wraz z falą współczucia rozlewa się fala tęsknoty i Miłości, tęsknoty, by już raz na zawsze objąć czule wszystkie małe ja i obudzić się z nimi w Niebie błogiego istnienia w Bogu i kochać, kochać, kochać. Pozwalać Miłości, aby była, nic więcej. Tylko, by była, nic więcej.
I znów małe ja widzi swoją szansę, przetrwania przebierając się w nobliwe szatki działacza na rzecz bliźnich. Tak, tak wstań i działaj, pisz, pomagaj, odwiedzaj, wspieraj, zobacz ile inicjatyw razem uruchomimy, będziesz nie miał czasu się niczym martwić, razem wykonamy tak fantastyczną pracę dla Boga……
Oddycham i pozwalam tym myślom przeminąć. Zauważam, nie karmię ich, odchodzą, a pulsowanie Miłości i Obecności wraca silniejsze w moją świadomość. Pozwalam, oddechowi płynąć, Anioł Oddechu, z każdym przepływem przypomina, że Życie mną żyje, że nic nie muszę robić, aby Żyć, tylko pozwalać, pozwalać, dopuszczać, dopuszczać. Błogość uświadomienia, że tego Życia nie da się zintensyfikować, ubarwić, powiększyć, nie da się go zwiększyć, zmniejszyć, ani zatrzymać własnymi małymi wysiłkami tego ja, które jeszcze gdzieś drzemie, jeszcze chce być w opozycji, ale przecież ono też jest częścią tego Życia, ono jest tylko śmieszą próbą wyodrębnienia skrawka tego Życia płotem oddzielenia: Własność prywatna. No trespassing. :-))
Fala powiedziała oceanowi: wiesz, ja to sobie teraz sama będę żyła, tak się tutaj trochę pochlapię, powzburzam, pokłębię, pogonię pianę, pokażę ci, że sama potrafię, a potrafię i pokażę innym falom, jak to się robi, albo….
Czas wstać, oddaję ten dzień Tobie, Ojcze, który jesteś wszystkim, bądź mną, żyj mną, którego stworzyłeś, mówią, że to Chrystus, nie wiem, nie chcę się karmić teologicznymi dysputami, pojęciami, jeśli Chrystus to Ty przejawiony przez wszystko, co stworzyłeś z Miłości, to niech tak będzie, niech będzie Chrystus, Ty i Duch Święty. Niech Miłość będzie Miłością i niech moja pustka, ogołocone z siebie nic stanie się tym Wszystkim, i kocha wszystko i wszystkich. Nie, nie będę sprawdzał, czy ma sens, co napisałem, co się napisało, nie będę sprawdzał, czy się nadaje, czy dobrze to będzie o „mnie” świadczyło, o mój mały komarze, ko_marku, już nie trzeba, już nie musisz być, też JESTEŚ…
Ojcze, co chcesz, abyśmy dzisiaj zrobili razem? Totus Tuus.